Karaiby… od „Czarnego mściciela hiszpańskich wód” przez „Czarnego Korsarza” po „Piratów z Karaibów” po prostu Przygoda jak „Przygoda” Londona.
Kiedyś może pokuszę się o głębszy opis różnic pomiędzy Piratem a Korsarzem ale na razie niech nam wystarczą same Karaiby. Ten tekst jest o Karaibach i o Martynice. Pierwszy z tekstów o rejsach i nurkowaniach w tym rejonie. Poszukaj za jakiś czas tekstów o St Lucia, Syt. Vincent, Bequia’i, rejonie Tobago Cays, Clifton.
Kilka słów o Karaibach
Karaiby to taki tajemniczy region między Ameryką Południową a Ameryką Północną. W sumie obejmuje wiele archipelagów na przepięknym, ciepłym morzu Karaibskim; między innymi Małe Antyle. Małe Antyle obejmują dwie grupy wysp których nazwy są często tłumaczone jak w komedii omyłek.
Winward czyli wyspy nawietrzne (nazywane w Polsce często zawietrznymi J):
Martynika, St. Lucia, St. Vicent, Bequia, Mustique, Canouan, Mayreau, Union, Carriacou.
Leeward czyli wyspy zawietrzne (nazywane w Polsce często nawietrznymi J):
Wyspy Dziewicze, Anguilla, Antigua i Barbuda, Saint Kitts i Nevis, Montserrat, Guadeloupe, Dominica
Te przepięknie brzmiące nazwy, przywołujące opowieści o skarbach i piratach. Błękitna woda, palmy, czyli po prostu Przygoda. To nazwy wysp ale też często te wyspy to są niezależne państewka lub czasami jedno państwo obejmuje kilka wysepek. Na szczęście część wysp się dogadało i ma jedną walutę – dolar karaibski co trochę upraszcza rozliczenia. Jednak odprawy paszportowe przy dobijaniu i odbijaniu do portów trzeba robić „co kawałek”.
Nurkowo i żeglarsko najbardziej dostępne i jednocześnie chyba najładniejsze a jednocześnie bardzo egzotyczne są Wyspy Nawietrzne (Windward). Archipelag ten to pas stosunkowo małych wysp, które są najczęściej odwiedzane na trasie z Martyniki – wyspy St. Lucia, St. Vicent, Bequia, Mustique, Canouan, Mayreau, Union, Carriacou.
Martynika to startowe miejsce. Ponieważ jest to zamorskie terytorium Francji, więc ma świetne połączenia z Paryżem, walutą jest euro a zaraz koło portu są francuskie markety więc o zaopatrzenie jachtu najłatwiej.
Martynika jest już karaibska a trochę Europejska a właściwie Francuska. W sumie to terytorium zamorskie Francji (można lecieć na dowód osobisty), ale już gdzieś w uliczkach pachnie przepyszna karaibska kawa, egzotyczne owoce, wszystko co jest potrzebne aby poczuć, że chodzi o zapach przygody.
Martynika to kolorowe domki, stary kamienny Fort w Fort de France, kawiarenki, sklepiki; taki wygodny przedsmak Karaibów. Odpada kilka problemów związanych z wyjazdem w bardziej egzotyczne miejsca. Ceny są w euro, telefony normalnie działają, internet też. W sumie to Francja, tylko taka kolorowa.
Zobacz także: Wybór najlepszego miejsca nurkowego

Pierwsze chwile na Martynice
Lądujemy na lotnisku koło Fort de France i pierwszy nocleg, żeby było wygodniej i trochę aby się przyzwyczaić do zmiany czasu mamy w hotelu blisko lotniska. Po przylocie krótki spacer z hotelu po okolicznych bulwarach i knajpkach a rano spacer za kawą i Croissantami. Potem transfer do Le Maren, miejsca gdzie w porcie czeka „nasz” katamaran. Le Maren to nazwa miasteczka oraz leżącego przy nim potężnego portu zapełnionego przez czarterowy jachty. Na brzegu łazienki, prysznice, kapitanat portu, biura firm czarterowych, sklepy żeglarskie to wszystko co otacza dobry port.
Można przejść się na dość długi spacer kolejnymi pomostami. Oglądać inne jachty, katamarany. Zastanowić się co chciałoby się następnym razem. Popatrzeć na małe najwyraźniej rodzinne jachty i przygotowane często w długą trasę, typowe czarterowe katamarany czy wielkie jachty z profesjonalną załogą, która przygotowuje wszystko na przybycie klientów.
Teraz oficjalny odbiór katamaranu od firmy czarterowej, rozłożenie się w kabinach, przygotowanie do odprawy. Jutro wypływamy czyli opuszczamy Unię Europejską. Zresztą odprawy robione w kolejnych porcikach; przy mijaniu kolejnych karaibskich państw jest to jedna z rzeczy o której w czasie takiego rejsu trzeba pamiętać i której poświęca się trochę czasu. Każde kolejne wpłynięcie i wypłynięcie oznacza przekraczanie granicy więc trzeba wcześniej zgłosić się do urzędu paszportowego, zostawić listę załogi, czasami zapłacić opłaty związane z odprawą a następnie dopiero wyjść z portu. Przy następnej wyspie, w następnym państwie, przy pierwszym wejściu do portu podobna procedura. Cumujemy, idziemy do kapitanatu portu lub innego miejsca w którym akurat w tym miasteczku można przeprowadzić odprawę. Zgłaszamy załogę, paszporty i potem możemy już spokojnie płynąć wzdłuż wyspy. Wchodzić do kolejnych portów, stawać na kotwicy lub boi i udawać się pontonem na brzeg. Jesteśmy w nowym państwie.
Czyli na razie Martynika port Le Maren. Wieczorem szukamy jakiejś żeglarskiej knajpki i w pobliskim barze trafiamy na fajną imprezę. Takie karaoke połączone z szantami trochę angielskiego, głównie język francuski, miła obsługa roznosząca rum i coś do zjedzenia. Rano ostatnie cywilizowane śniadanie w kawiarni. Kawa po której zmywanie nie jest problemem zużytej wody i przygotowujemy się do wypłynięcia.
Port le Maren to wielki port czarterowy co robi wrażenie a z drugiej strony jest to dość ciasny port. Wychodzenie z niego szczególnie przy troszkę mocniejszym wietrze wymaga pewnej wprawy aczkolwiek katamaran ze względu na dwie śruby jest mimo swojej szerokości jachtem dość łatwym w manewrowaniu.

Przygotowania do rejsu
Rano śniadanie i oficjalny (papierowy) odbiór katamaranu na którym spędzimy najbliższy 10 dni. Rozglądamy się za dobrym miejscem na zakupy. Z tym tutaj nie ma problemu, francuski market Auchan jest zaraz koło portu i sklepowym wózeczkiem można dowieźć wszystko co kupiliśmy bezpośrednio na jacht. Zakupy robimy dość duże, ponieważ po pierwsze dalej na kolejny wyspach jest drożej i nie ma tak dużych dobrze zaopatrzonych sklepów ale po drugie każdą kupioną rzecz trzeba przywieźć pontonem na jacht, więc jest to logistycznie bardziej trudne niż tu gdzie po prostu wózeczkiem ze sklepu podjeżdżamy do rufy zacumowanego katamaranu i przeładowujemy jedzenie, picie, owoce bezpośrednio na pokład.
Po śniadaniu ostatnie sprawdzenie czy wszystko jest jak trzeba pochowane. Nasze walizki po rozpakowaniu lądują w prawej przedniej nieużywanej kabinie i wychodzimy. Po wyjściu kierujemy się na zawietrzną stronę wyspy. Zresztą cały rejs właściwie będzie się odbywał w ten sposób, że kolejne wyspy będziemy mijać od zawietrznej, co przy stale wiejących ze wschodu pasatach powoduje osłonięcie od wiatru a szczególnie od fali. Od zawietrznej wysp wieje czasami dość mocno, nawet w porywach wiatr spadający po stokach wulkanicznych szczytów daje się we znaki ale jednak fala jest dużo mniejsza niż przy przejściu między wyspami więc zawsze wybieramy tą zawietrzną stronę.
Zobacz również: Piękne miejsca nurkowe
Pierwsze chwile rejsu
Na początku odpływając od Martyniki żegna nas samotna Skała Diamond Rock; piękne urokliwe miejsce. Również ładne miejsce nurkowe. Martynika powoli znika za rufą a my płyniemy w kierunku kolejnych wysp Archipelagu. Naszym celem jest leżące w odległości trzech dni rejsu, kotwicowisko Tobago Cays, oraz pobliski porcik Clifton. Plan wygląda tak, że chcemy dość szybko spaść w dół mapy do najdalszego punktu naszego rejsu a potem wracać powoli zwiedzając kolejne zatoczki, porciki i trochę ponurkować.
Elektroniczna nawigacja oparta o GPS, samoster, wszystkie te rzeczy, bardzo ułatwiają żeglowanie w dzisiejszych czasach. Tak naprawdę umożliwiają żeglowanie osobom, które raz w roku decydują się na taki rejs. Klasyczna nawigacja wymagała dużo wiedzy i wprawy, w sumie bardzo trudna rzecz dla ludzi nie mających styczności z żeglarstwem na co dzień. Dzisiejsza technika pozwala „niedzielnym” żeglarzom przy pewnej dozie rozsądku, żeglować w miarę bezpieczne. Sama przyjemność. Przygoda, piękne okolice, zatoczki. Jest fajnie, miło i bardzo rzadko dzieje się coś nieprzyjemnego bardzie niż utrata kaucji za obtarcie jachtu przy cumowaniu.