Bequia to jedna z dwóch większych wysp państwa St. Vincent i Grenadyny (nie mylić z Grenadą) na Karaibach. Jest to jak wiele postkolonialnych krajów, monarchia konstytucyjna należąca do Brytyjskiej wspólnoty narodów (The Commonwealth).
Najważniejsze informacje o Bequia
Głową państwa jest król brytyjski reprezentowany przez gubernatora. Większość mieszkańców to Kreole, podstawowe wyznanie to mieszanka znanych z „Ani z Zielonego Wzgórza” wyznań: protestanci – 75%, zielonoświątkowcy – 27,6%, anglikanie – 13,9%, adwentyści dnia siódmego – 11,6%, baptyści – 8,9%, metodyści – 8,7%. Katolików jest tylko trochę więcej niż rastafarian i Świadków Jehowy. Językiem oficjalnym jest angielski. Ogólnie czym dalej od Martyniki tym takie mało wykształcone osoby jak my którym nie przysługuje ksywa Bonżur łatwiej mogą się dogadać. Wcześniej – na Martynice po angielsku mówiły tylko czarne sprzątaczki w hotelach, menadżerowie nie. Na Bequia’i jest trochę łatwiej.
Nasze wizyty na Bequia
Bequia’ę odwiedziliśmy dwa razy (i nie był to przysłowiowy pierwszy i ostatni). Piękne miejsce. Byliśmy tam na początku rejsu dla odpoczynku po szybkim rejsie w dół mapy. Drugi raz na powrocie; na spokojnie i z nurkowaniem. Na początku powrotu Bequia to był znany nam już porcik z przepiękną kawiarenką na wybrzeżu i z centrami nurkowymi, z których skorzystaliśmy, żeby zanurkować na cyplu Admiralty Bay. Nurkowanie jak nurkowanie; ryby, woda, woda, ryby. Wraczek na 18 m, obok niego jakaś duża stalowa szalupa. Jednak jak na Karaiby naprawdę ładna widoczność i stadka langust. Tak więc nurkowanie na Bequia’i obok Port Elizabeth to był dobry wybór. Przelot od St.Vincent do Bequia to tylko kilka mil otwartego morza, a potem piękna osłonięta zatoka Admiralty Bay z portem o pięknej nazwie „Port Elizabeth”. Nazwa jak z pirackiej opowieści, więc czego chcieć więcej.
Stajemy więc na redzie na bojce, następnie odbywa się typowe targowanie z opłatą za bojkę, z kolejnymi ekipami, które próbują przypływać i brać następne pieniądze za tę samą bojkę. Trzeba trochę cierpliwości i twardości charakteru, żeby nie dać się naciągnąć kolejnym ekipom, bo oczywiście własność bojki jest trudna do udowodnienia. Zakładamy, że pieniądze należą się pierwsze ekipie, która podpływa do zbliżającego się jachtu i pomaga w zacumowaniu.
Stawanie na bojce w stosunku do stawania na kotwicy ma tę dodatkową zaletę, że nie ma problemu aby zostawić pusty jacht, więc wszyscy możemy udać się na brzeg. Dwa kursy pontonem i lądujemy na nabrzeżu. Krótki spacer, znajdujemy kapitanat portu i Custom Office z naszą stertą paszportów i listą załogi. Robimy odprawę. Łączy się to z obowiązkiem wpłacenia 35 dolarów karaibskich czy około 15$ amerykańskich od osoby, ale potem już spokojnie możemy chodzić po bardzo urokliwych uliczkach Port Elizabeth. Po jakimś czasie znajdujemy bardzo miłą kawiarenkę z tarasem wychodzącym nad zatokę, gdzie picie karaibskiego ponczu, kawa i jedzenie jakieś lokalnych potraw połączone jest z patrzeniem na stojące w zatoce jachty. Wymieniamy pieniądze, przeznaczone głównie na kawę, kolację i zakupy owoców na straganach. Odszukujemy bazę nurkową, z którą planujemy zanurkować na powrocie.

Nurkowanie z bazą Dive Bequia
Nurkowanie z bazą o urokliwej, chociaż może niezbyt oryginalnej nazwie Dive Bequia planujemy na następny dzień po wieczornym zatrzymaniu się w porcie. Transfer na brzeg i wpisujemy się na nurkowanie. Baza zabiera na łódź trzech nurków i kilka osób na snurkowanie. Wypływamy wzdłuż północnego cypla otaczającego zatokę i tam robimy dwa nurkowania. Cały sprzęt z bazy łącznie w INTowskimi butlami alu, nazywanymi na całym świecie 12-tkami a w naszym pięknym kraju 11-tkami (co oddaje ich objętość 11,3 litra J). Pod wodą rodzinki langust, mureny i pełno gąbek. Potem około 10 minut płynięcia nad dość płaskim dnem i fajny kilkunastometrowy wrak. Taka wisienka na torcie.
Na powrocie baza wysadza nas od razu na nasz katamaran i możemy „rzucić” się na jedzenie. Woda niby ciepła, ale dwa nurkowania w 3 mm short’cie trochę nas wychłodziły. Przygotowywanie jedzenia na jachcie to z jednej strony olbrzymia wygoda trzy kroki z kajuty i już jesteśmy w mesie gdzie możemy przygotować sobie kanapki, herbatę czy kawę. Jednocześnie jest to stała na ekwilibrystyka aby zużyć odpowiednie produkty tak żeby niczego nie brakło przed następnymi zakupami no i zużyć jak najmniej wody do mycia garnków i talerzy więc bardzo szybko wypracowujemy technikę gdzie każdy z nas ma swoją szklankę i po prostu używa jej przez cały dzień nie kłopocząc się jej płukaniem w międzyczasie. Słodka woda, której mamy dość ograniczoną ilość jest elementem, który bierze się pod uwagę tak samo jak zapas paliwa i bardzo często decyzja o wpłynięciu do portu na uzupełnienie zapasu dotyczy właśnie słodkiej wody. Silniki zużywają mniej paliwa niż my zużywamy wody.
Sprawdź także: Piękne miejsca nurkowe
Poranne manewry i dalsza podróż
Rano podnosimy kotwicę co łączy się z uruchomieniem silników, hałasem windy kotwicznej, łańcucha, więc tak naprawdę mimo tego, że robią to ustalone osoby, najczęściej Skipper z kimś z porannej wachty to i tak pobudka jest dla wszystkich. Po chwili z kubeczkami kawy lub Coli kolejne osoby pojawiają się na pokładzie, aby popatrzeć gdzie płyniemy a płyniemy dalej w dół mapy w kierunku Tobaga Cays. Wszech władna elektronika pomaga nam wypłynąć bezpiecznie z zatoki, ominąć w odpowiedniej odległości skalisty cypel i podwodne skałki; następnie wybrać optymalny kurs do naszego celu.
Po chwili przełączamy się na samoster, chociaż sternik cały czas siedzi przy sterze pełniąc jednocześnie rolę oka. Samoster troszkę rozleniwia. Łatwo o wjechanie na jakąś przeszkodę, jeżeli nie ma osoby, która poczuwa się do tego, żeby cały czas obserwować co jest przed dziobem. Pływamy wypoczynkowo, dużo na silniku. Chociaż przy bocznych wiatrach co jakiś czas stawiamy foka, który dodaje nam około jednego węzła prędkości, no i rzuca miły cień na pokład dziobowy.
Trafiła się bardzo zgrana, bardzo fajna załoga, więc tak naprawdę nie ma podziału na wachty. Jeżeli coś jest do zrobienia to zawsze znajduje się chętna osoba, żeby to zrobić. Ja z Iwoną to najczęściej manewry i winda kotwiczna, podstawowe manewry przy odbijaniu i dobijaniu. Pozostała Ekipa praca na szotach, przygotowywanie odbijaczy przed do biciem do kolejnych stacji benzynowych podawanie cum przy stawaniu na bojce.
Pływamy tylko w dzień. Zresztą zasady tego typu czarterów w tym ubezpieczenia wymagają pływania tylko w dzień. W nocy należy stawać na kotwicy lub na boi. W nocy naszej pozycji też pilnuje elektronika. Alarm kotwiczny ustawiony na smartfonie, który ma nas obudzić jeżeli katamaran zacząłby ciągnąć kotwicę, a który to alarm najczęściej zaczyna piszczeć w kieszeni Skipera, kiedy odpływamy pontonem od katamaranu w kierunku knajpki stojącej na brzegu podczas kolejnych postojów.